Po długim weekendzie
Majówka okazała się bardzo zimna. Nie przyniosła też (albo przez to) inspiracji do pisania, bo przesiedziałam ją w domu, znudzona i wkurzona - na zmianę. Później była dalsza część zimnego maja. A później - upały. A jakże, przyroda zapomniała o tradycyjnych temperaturach. Poza ostatnimi dwoma dniami, nie mogłam się cieszyć ulubionymi 24 stopniami na plusie. Za to wczoraj i przedwczoraj, i owszem, nacieszyłam się. Pojechaliśmy nad wodę, schłodzić się i poopalać. Marzył mi się piknik, więc spakowałam do koszyczka jedzonko i picie. Na miejscu okazało się, że - niegdyś ładna łączka nad wodą - dziś tonie w śmieciach i krzykliwych, grillujących turystach, którzy samochodami podjeżdżają niemal na skraj wody, żeby słuchać muzyki - każdy innej - z otwartych aut. Nawet się nie rozkładaliśmy. Pojechaliśmy dalej od miasta i tam rzeczywiście znaleźliśmy ładne, ciche, w miarę mało zaludnione jeziorko. Piknik się udał. Opalanie też. Może to niezbyt zdrowe, ale jakie przyjemne. W końcu nie jeste...